loader image

TIA cz.14
Szewc boso chodzi

Jak to jest, że Kiszkiel ma swoją kopalnie Impali, a brakuje mu materiału?

Z takim pytaniem spotykam się bardzo często. Nawet przyjąłem sobie osobisty podział moich rozmówców. Część osób to te, które były choć raz w kamieniołomie i mają jakikolwiek pogląd no to, co się dzieje w wyrobisku. Mają pojęcie o wydobyciu wiedzą, co to są konwencjonalne metody wydobycia czy mining slabs. Zdają sobie sprawę z tego, że nie wszystko co się wydobędzie z przodka, nadaje się do przerobu, nie mówiąc już nawet o sprzedaży.

Żeby wysłać do Polski 1000 ton kamienia w bloku, który nadaje się do przerobu i klient będzie zadowolony z jakości materiału, musimy – jak to mówimy z Zenkiem – „wyrzucić” 10 000 ton materiału. Łatwo można policzyć, że jest to wychodowość na poziomie około 10 procent. I taki poziom jest akceptowalny do prowadzenia granitowego biznesu. Wiadomo, czasami będziemy nad kreską, a czasami pod nią. Co ma wpływ na to, gdzie jesteśmy i ile materiału wysyłamy do Polski?

Bardzo wiele rzeczy. Można jepodzielić na te, na które mamy wpływ i te, na które nie mamy wpływu. Pogoda, matka natura czy nawet coronavirus jest poza naszym wpływem, ale sprzęt, ludzie, nadzór czy wizja kamieniołomu to elementy, za które jesteśmy odpowiedzialni. Pogoda w RPA jest wyznacznikiem, czy w ogóle wjedziemy na kopalnie. Wyobraźcie sobie, że deszcz który spadnie w nocy, może sparaliżować wydobycie nawet na kilka dni. W naszym przypadku powodem jest glina powszechnie tu występująca na powierzchni terenu.

Będąc pierwszy raz w RPA nie zdawałem sobie sprawy, jak nasączona wodą glina może przeszkadzać w przemieszczaniu się po tzw. „tarr road”, nie mówiąc o niemożności wykonywania pracy. Jedyny sprzęt, który może się poruszać w takich warunkach, to koparki na gąsienicach.

Choć i ich możliwości się kończą, gdy mocno popada. Ludzie boją się wejść na przodek, bo ich strach przed poślizgnięciem jest na tyle duży, że próby nakłonienia ich do pracy kończyły się strajkiem.

Przy okazji. Nadal zadziwia mnie to, w jakich warunkach oni mieszkają, skoro przez okres deszczu wolą pozostać na kopalni niż iść do domu. Tak. Gdy zaczyna lać ludzie przestają pracować i chronią się w kontenerach socjalnych na kopalni. Po prostu siedzą i nic nie robią. NIC, kompletnie NIC. Oczywiście musimy zapłacić im za te godziny siedzenia. Może się rodzić pytanie, dlaczego nie odpracują tego czasu w inny dzień, kiedy pogoda pozwoli na to. Zapomnijcie. Gdybym ich ściągnął do pracy w sobotę i potem powiedział, że odpracowywali dzień stracony przez deszcz, to w poniedziałek byłby strajk i najazd związków zawodowych na kopalnię. Wróćmy do deszczu. Pierwszy raz – nie świadomy tego, czym jest ta glina po nocnych opadach – pojechaliśmy z Zenkiem na wyrobisko. Samo dotarcie było już wyczynem.

Auto z napędem na cztery koła ledwo dojechało. Wtedy to była dla mnie fajna przygoda jak z filmów o przeprawach terenowych, choć była to tylko zwykła droga na kopalnie. Można to porównać do jazdy w warunkach zimowych w Polsce, kiedy naszych drogowców zaskoczyła zima: auto pływa w niekontrolowany sposób. Ale jakaś z tego frajda była. W końcu dojechaliśmy, wysiedliśmy i zaczęliśmy iść w stronę biura. Dziś rozpoznaję nasączenie wodą gliny po jej kolorze. Wtedy jeszcze nie wiedziałem i po dwóch krokach byłem bez butów, które zostały w glinie, a po kolejnych krokach straciłem również skarpetki. Kiedy bosy stanąłem na lekko suchszej glinie zrozumiałem, że te warunki pracy bardzo mocno odbiegają i będą odbiegać od Polskich.

Najdłuższy okres przestoju jaki pamiętam z powodu opadów deszczu to 20 dni. Ponad pół miesiąca bez jakiegokolwiek kawałka bloku wydobytego i przygotowanego na eksport!

Wspomniałem o tarr road. Skoro auto osobowe mają trudność, żeby ją pokonać po deszczu, to można zapomnieć o wywozie bloków do portu ciężarówkami. Czyli nie mając produkcji tracimy też możliwość załadunku statku. Ostatnią chwilą, by ratować sytuację, to początek opadów – wywieźć bloki na szczyt tarr road ładowarką i na szczycie załadować na tiry

zanim utkną w błocie. Oczywiście czarni kierowcy są mądrzejsi od nas i nie raz na siłę próbowali dojechać pod suwnicę po bloki. Najczęściej kończyło się to tym, że dwa do trzech dni spędzali na kopalni i dopiero – gdy warunki pozwalały – próbowaliśmy „wyszarpać”

ciężarówki ciężkim sprzętem.

Zapytacie dlaczego nie wykorzystamy odpadów –ponad 10 000 ton materiału miesięcznie – do utwardzenia dróg? Był taki plan. Myśleliśmy o postawieniu ciągu kruszącego, ale jest jeden problem. Impala CB, jak każde gabro, ma trzy kierunki łupliwości –niestety, jednym z nich jest łupanie się na ostro. Powstają tzw. „blaszki”, które nie będą się zagęszczać, a większe kawałki mogą stwarzać niebezpieczeństwo uszkadzania opon. Więc rosną nam hałdy odpadów, a drogi są przejezdne tylko do momentu opadów deszczu.

O Matce Naturze, czyli co za skałę wyjmujemy na przodku, opowiem w kolejnym tekście. Teraz wrócę do drugiej grupy moich rozmówców wspomnianych na początku tekstu. Wiedza tej grupy na temat wydobycia jest niestety zerowa. Dlatego łatwo im pytać dlaczego właściciel kopalni nie ma materiału? Wtedy zadaje jedno pytanie: „Czy myślisz, że w kopalni biorę materiał z przodka tak, jak bym kroił tort i wszystko jest czyste? A to, co jest wadliwe, pakuję na statek i wysyłam do Polski, by tu odbiorcy katowali się materiałem wadliwym, bo czysty sprzedaje lokalnie dla szybszej kasy?” I niestety wtedy pada szybka odpowiedź: „A tak nie jest?” W tym momencie wiem, że nie pozostaje mi nic innego, jak przyznać rację i uśmiechnąć się porozumiewawczo. Każdy biznes z boku wygląda na łatwy i prosty. Schody się zaczynają wtedy, kiedy zabierasz się za ten biznes. A może po prostu my jesteśmy głupi, że zajmujemy się takim biznes? TIA!

Podobne artykuły