Żeby zrozumieć nasz strach co przez te siedem miesięcy stało się lub mogło się stać muszę przytoczyć jedną historię związaną z pracownikami Volvo. Do RPA wysłaliśmy starą maszynę Volvo 220D – mimo że wysłużona, nie sprawiała żadnych problemów. Niestety, jak to jest ze starymi maszynami bywa, coś musiało zacząć się psuć. Zaczęło się od płyty głównej sterowa- nia. Zleciliśmy wymianę i naprawę autoryzowanemu serwisie Volvo w RPA, czyli Babcock. Przerosło ich to, nie dali rady. Znów musieliśmy wysłać z Polski dwóch fachowców – w tydzień się z tym uporali i uruchomili ma- szynę. Jednak najciekawsza historia z serwisem jest związana z nowo do- starczonymi z Europy maszynami. Akurat w czasie, kiedy nasza ekipa była w Johannesburgu, na terenie Babcocka zaczęły zjeżdżać nowe maszyny. Ku zdziwieniu chłopaków z Polski czarni zaczęli rozkręcać nowe maszyny. Nasi podeszli i pytają się w jakim celu rozbierają nowe maszyny. W odpo- wiedzi usłyszeli, że nie mogą wypiąć łyżki z szybkozłącza i coś musiało się zepsuć, dlatego chcą to naprawić. Mietek odpowiedział: „Przecież w kabinie są przyciski, które do tego służą”. Usłyszał rozbrajająco szczerą odpowiedź: „Naprawdę?”. Mietek wsiadł i pokazał, co trzeba zrobić, a czarni tylko patrzyli i się uśmiechnęli.
Dla nas Polaków w RPA najbardziej przerażająca jest głupota i brak myśle- nia z wyprzedzeniem. Zarówno u czarnych, jak i u białych.
Wrócimy jednak do tego, co zastaliśmy na kopalni po siedmiu miesiącach bez nadzoru. Z pięciu ma- szyn tylko dwie pracowały. Trzy zepsute, w tym dwie najważniejsze, czyli koparka i ładowarka Volvo – sprzęt warty ponad 4 miliony złotych stoi i jakoś nie widać, że szybko ruszy. Z trzech linek do pa- serowania bloków jedna stoi zepsuta, a na dwóch działających wózki do bloków są dosłownie popy- chane breszką. Z czterech gór, które były dobrze przygotowane do eksploatacji, dwie zostały dosłow- nie zajechane – doszyli do ściany i się od niej odbili. W poniedziałek pod suwnicą zastałem pusty plac, a to, co było cięte na maszynach, nadawało się je- dynie na wypełnienie dziury w ziemi. Management, czyli mój zarząd, kwalifikował się do natychmiasto- wej dymisji. Stanęło jednak na tym, że zarządowi obciąłem pensje o 15 %.
Jednak straconego czasu już się nie odzyska. Po- zostało jedynie szybko skupić się na produkcji i wej- ście w te miejsca, gdzie można szybko pozyskać czysty materiał. I tak zrobiliśmy. Odpaliliśmy chęci i całą naszą wiedzę. Od godziny 6 do 18 siedzieliśmy na kopalni, żeby tylko uratować mijający rok. Miej- sca, gdzie produkcja utknęła odpuściliśmy i przerzu- ciliśmy ludzi tam, gdzie byli potrzebni, a praca była wydajna. W efekcie w ciągu tygodnia szarpnęliśmy produkcję do poziomu 150 m3. 150 m3 CZYSTEGO(!) materiału, w którym dosłownie wystarczyło obciąć lub wyramować tylko jeden bok i był gotowy do wy-syłki.
Jednak siedząc w domu przed weekend i podsumo- wując co z Mietkiem zrobiliśmy, padł na mnie blady strach. Skoro my możemy to zrobić – a ustalmy: nie jesteśmy Bóg wie kim – taką produkcję, to czy zno- wu nie wracam do przeszłości, czyli do kradzieży bloków? Różne myśli mi przelatywały przez głowę, kto może być „umoczony” w tym. A może to tylko moje podejrzenia? A może tak naprawdę chodziło o to, że moja kopalnia weszła w tryb „lazy” (leni- wy)? Bo wiedzieli, że czego by nie zawalili Kiszkiel i tak przeleje kasę do Afryki. Dowodów żadnych nie miałem na kradzież, ale przykre warażenie déjà vu zostało.
Jednak wrócimy do teraźniejszości. Robimy swoje i pchamy ten pociąg do przodu. Światełko w tunelu już widzimy, produkcja pikuje w górę – zamykamy październik z 350 m3 materiału blocznego gotowe- go do eksportu. Patrzę w swoje notatki: ostatni taki wynik mieliśmy w maju 2019 roku – nie ukrywam, że duma mnie trochę rozpiera. Sam do siebie mówię, że skoro taki październik zrobiliśmy, to i listopad można będzie na dobrym poziomie zamknąć. I też taksięstało–wlistopadziewydobyliśmy330m3 W grudniu siadam ze swoimi notatkami i okazuje się, że od dnia przyjazdu do połowy grudnia robimy tyle,
co miejscowi od kwietnia do października. W licz- bach wygląda to tak: bez nas robią 800 m3 w siedem miesięcy, a z naszą pomocą 720 m3 w dwa miesią- ce. I znowu nachodzą mnie myśli: co się dzieje? Czy to brak chęci czy to kradzież? Daje sobie jednak spo- kój powtarzając w duchu: „co było już się nie cofnie, co przede mną to moje” zamiennie z powiedzeniem Zenona: „przeszłość zostaw za sobą, a myśl o tym, co się stanie w przyszłości”.
„Koronka” się skończy, szczepienia będą mieli wszy- scy zainteresowani, więc i my będziemy mogli pra- cować normalnie. I zamiast zdalnego zarządzania Afryką będziemy tam, na miejscu – czując ten za- pach, czując to słońce, które niemiłosiernie pali, ten kurz, którego czasami jest tak dużo, że sięga do ko- stek. Nawet ten deszcz, który robi z tego wszyst- kiego bagno, które potrafi ściągać buty i skarpetki ze stóp. I czarnych, którzy czasami dają tak popalić, że chce się to wszystko je…ć.
Najważniejsze jednak to chyba to, że człowiek tak mocno się zżył z tym miejscem, z tą kopalnią, z tym domem, z tym autem i – chyba mnie to nawet za-skoczy – z tymi ludźmi. Po prostu brakowało Afryki, RPA, Brits, Chrystal Black. To jest biznes – wiem. Ale jednak jeżeli coś samemu się robi i wkłada w to całe serce, to nie uczestnicząc w tym tak długo po prostu tego brakuje.
Rok 2020 dał popalić wszystkim. Jednak patrzymy optymistycznie w przyszłość i wiemy że nasza pra- ca nie idzie na marne, Jak to Zenon mówi: „nie za- wsze to, co złe, które się dzieje dzisiaj, w przyszłości nie przekujesz w dobre”. Nie raz to doświadczyłem i wiem że za parę miesięcy na to wszystko będę ina- czej patrzył. Więc jak to mawia klasyk: TIA!